Wciąż ścierają się dwie wizje świata
Wciąż ścierają się dwie wizje świata
tutejszy tutejszy
429
BLOG

Wszyscy jesteśmy agentami

tutejszy tutejszy Polityka Obserwuj notkę 4

 Oskarżenie o wysługiwanie się obcym interesom, państwom ościennym, to w naszym kraju codzienność. My mamy spore podstawy zakładać, że liczne elity III RP sympatyzują z interesami rosyjskimi – poprzez swoją przeszłość oraz przez współczesne interesy i światopogląd, wolą siedzieć cicho w cieniu wielkiego wschodniego sąsiada. Tymczasem środowiska niepodległościowe, w dużej mierze związane z Prawem i Sprawiedliwością, oskarżane są o wysługiwanie się Stanom Zjednoczonym, co ma się przejawiać m.in. w apelach o umiejscowienie w Polsce tarczy antyrakietowej, czy też we wspieraniu Ukrainy, Gruzji i Litwy w chłodnej niezależności od Kremla. I te dwa światopoglądy na politykę międzynarodową przeplatają się w wielu aspektach naszego życia politycznego. Kiedy Minister Obrony Narodowej Radosław Sikorski apeluje o zaniechanie „polityki jagiellońskiej” ma na myśli antymoskiewską koncepcję Lecha Kaczyńskiego, a kiedy podnosi sztandar „polityki piastowskiej” to zachęca, by wektory polskich interesów skierować na zachód, a nie na wschód. Tymczasem bracia Kaczyńscy, dziś już tylko Jarosław, nieustannie odwoływali się w polityce międzynarodowej do dziedzictwa Józefa Piłsudskiego, czyli do budowania Rosji demokratycznej poprzez rozbijanie jej imperium – wspieranie mniejszych narodowości okalających niegdyś potężne, światowe mocarstwo.

I tak wyglądają te dwa bieguny – jedni pomstują na wielkiego brata w Waszyngtonie, a kłaniają się pułkownikowi KGB Władimirowi Putinowi (niektórzy nawet wpadają mu w objęcia), inni (my) pomstujemy na wielkiego brata w Moskwie, zapraszając do siebie politykę amerykańską.

Rzecznicy wielkich interesów

Tak się akurat składa, że w świecie wielkich mocarstw ścierają się ważne koncepcje geopolityczne. Dwie z nich są szczególnie warte uwagi dla Polaków żyjących nad Wisłą. Pierwsza to faktycznie pewne dziedzictwo Jagiellonów i Józefa Piłsudskiego. Chodzi tu z jednej strony o sympatyzowanie z krajami dawnej Rzeczpospolitej, aby wspólnie, między Morzem Czarnym a Bałtykiem stworzyć wspólnotę, która będzie w stanie wytrzymać zarówno naciski Rosji jak i Unii Europejskiej. Ze współczesnych geopolityków opowiada się za tą koncepcją Leszek Moczulski, zaś w USA – George Friedman, który to polskie „Międzymorze” widzi jako jeden z elementów stabilizujących światową politykę – inne elementy to silna Turcja oraz silna Japonia. Wszystkie trzy człony zakładają trzymanie Rosji w szachu, bo blokują jej dostęp do niezamarzających mórz – polskie międzymorze ogranicza Moskwie Bałtyk, silna Turcja ściska za gardło Morze Czarne, a Japonia – niczym zgięte ramię – odcina Kreml od Morza Żółtego. Tworzy się w ten sposób silny pierścień wobec Rosji, w którym czasem zamiast Turcji rozpatruje się silny Kaukaz pod przewodnictwem Gruzji – tej samej, której Lech Kaczyński pomógł się obronić przed zakusami Putina.

Imperium Euratlantyckie czy Eurazjatyckie

Polska ma w tym pierścieniu wielką rolę do odegrania i ma też wielkiego sojusznika, żeby nie napisać „wielkiego brata”. Tym opiekunem są właśnie Stany Zjednoczone. Dlaczego jankesom zależy na takim układzie? Nie tylko po to, by powstrzymać Rosję – ta nie rokuje na razie mocarstwowości. Jednak Polska wraz z dawnymi terenami sprzed wieków jest też rozgraniczeniem pomiędzy zachodnią Europą a Federacją Rosyjską. Pamiętajmy, że stolice europejskie pragną z Moskalami robić interesy – to na Syberii wciąż tkwi cała przebogata tablica Mendelejewa, to stamtąd płynie gaz, ropa i inne surowce. Takie połączenie sił – Europy i Rosji, to tworzenie potężnego bloku kontynentalnego, zwartego organizmu mającego aspiracje do supermocarstwa. Nawet i w Polsce są zwolennicy takiego rozwiązania. Jednym z teoretyków syntezy Rosji i Europy jest w Polsce, co prawda mało znany, ale jednak działający, Leszek Sykulski, szef Instytutu Geopolityki funkcjonującego w Częstochowie. Sykulski uważa, że stworzenie takiego imperium na Osi Lizbona – Władywostok, gdzie pierwsze skrzypce grałyby Paryż, Berlin i Moskwa, to jedyne właściwe (sic!) wyjście dla Polski i dla świata. Ta koncepcja niszczy z kolei plany amerykańskie, aby wspólnotę interesów budować wokół Atlantyku, czyli żeby Europa i Ameryka trzymały się razem w walce z innymi cywilizacjami (jak to nazwał Samuel Huntington)

Szarzy ludzi w orbicie światowych planów

I tak oto dochodzimy do kontrowersyjnej tezy z tytuły niniejszego artykułu – wszyscy jesteśmy agentami. Jedni Polacy są rzecznikami interesów rosyjskich, inni – amerykańskich. Jedni (Platforma Obywatelska) – choć o tym nie wiedzą – budują orwellowskie imperium eurazjatyckie , drudzy (Prawo i Sprawiedliwość) budują imperium euratlantyckie, euroamerykańskie. Nieco trywializując tą opowieść, ale nie odbiegając od prawdy, można by rzec, że Rodzina Radia Maryja modląca się o pomyślność Jarosława Kaczyńskiego to ludzie Waszyngtonu, a pochody Palikota i Dominika Tarasa to rzecznicy Moskwy. Czy jest w tym straszliwym podziale miejsce na Polskę?
W ostatecznym rozrachunku liberalny model amerykański w Polsce nie musi zachwycać. Życie wyprane z duchowości, kult pieniądza, demokracja kojarząca się z wielkimi spektaklami oczarowującymi mało rozumiejących ludzi.
Rosja ze swoimi azjatyckim butem i Berlin ze wzrokiem ponad polskimi sprawami także nie budzi zaufania. Pamiętajmy jednak, że dylemat Polski rozłożonej pomiędzy europejskimi i światowymi mocarzami nie jest dylematem nowym. Mieliśmy już stronnictwa profrancuskie i proaustriackie (XVII w.), prorosyjskie i proniemieckie (Dmowski i Piłsudski), proniemieckie i proangielskie (koniec II RP). Nie czas i miejsce tutaj, by przytaczać wszystkie argumenty strony proamerykańskiej i prorosyjskiej. Trudno też wymienić wszystkie autorytety, które stoją po jednej lub drugiej stronie, jednak w tym wszystkim warto zachować jedną myśl i zasadę. Któraś z tych wielkich koncepcji jest na pewno bardziej opłacalna dla Polski, a któraś bardziej szkodliwa – choć obie służą też światowym mocarstwom. Na pewno jednak ogromna nienawiść jaka istnieje w Polsce i gigantyczna przepaść między „agentami” USA a „rzecznikami” Rosji naszej Ojczyźnie nie służy wcale. Zatem popierać swoje opcje należy jak najbardziej, jednakprawdziwymi rzecznikami obcych mocarstw kosztem Polski stajemy się dopiero wtedy, gdy nienawidzimy naszych rodaków bardziej niż tego wielkiego brata, którego uznajemy za wroga.

W dawnej Polsce, tej jeszcze przedrozbiorowej, istniała instytucja sejmu pacyfikacyjnego. Umiano na niej wybaczyć (ale i rozliczyć!) błądzącym i na stałe się pojednać, zrozumieć, że to Rzeczpospolita jest najważniejsza, a nie interesy Francji czy Austrii. Często okazywało się, że błądzący oddawali Ojczyźnie wielkie zasługi – jak Jan Sobieski służący ongiś Szwedom w czasie potopu, albo jak prawnik i gorliwy patriota Mikołaj Taszycki, który przewodził buntowi przeciw królowi Zygmuntowi Staremu w 1537 roku. Bo nasi przodkowie rozumieli, że w imię tych szeroko rozumianych polskich interesów, ale też interesów potężnych sojuszników, nie wolno w Polsce doprowadzać do rozlewu krwi i marnotrawienia sił narodu polskiego na wojny domowe.

 

Tekst ukazał się w ostatnim numerze Warszawskiej Gazety

tutejszy
O mnie tutejszy

Nie jestem Polakiem, bo Polski już nie ma, nie jestem Europejczykiem bo urodziłem się w Polsce (Ludowej w dodatku).

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka